+++

Szwecja, Lund 13.02.13

 

 

Prokurator Generalny

 

Prokuratura Generalna

ul. Barska 28/30

02-316 Warszawa

pr.bpk@pg.gov.pl

 

Laudetur Jezus Chrystus.

Niniejszym zawiadamiam o podejrzeniu popełnienia przestępstwa porwania i zamordowania osób wchodzących w skład państwowej delegacji do Smoleńska:

Data odlotu: 10 kwietnia 2010.

Samolot: Tu-154 101m.

Miejsce odlotu/Czas: Warszawa Okęcie/godz. 7.25.

Ilość osób: 96 ( nazwiska w załączniku nr1).

Oraz zgłaszam podejrzenie popełnienia przestępstwa polegającego na zaniechania śledztwa przez uprawnione organa ścigania w Polsce w kwestii zbadania wszelkich okoliczności dotyczących odlotu Delegacji z Okęcia. A dotyczy to głównie uzasadnionego podejrzenia, że osoby te, członkowie delegacji oraz obsługa, nigdy nie dotarły do Okęcia, ale zostały uprowadzone w inne miejsca i tam pozbawione życia.

Zawiadomienie to opiera się na dwóch punkach głównych, merytorycznych;

- Wrak smoleński wykazuje pełne cechy inscenizacji wypadku lotniczego i jeżeli pochodzi od jednego samolotu, jako jednostki sprawnej technicznie, to samolot ten nie był zdolny do lotu na ok. ¼ doby przed umowną(ogłoszoną) godziną katastrofy. Sam wrak i okolice jego zalegania nie wykazują śladów rzeczywistego wypadku lotniczego.

- Występuje brak dowodów na wylot Delegacji z Warszawy/Okęcie, krytycznego dnia.

Te dwa powyższe punkty ułożone chronologicznie od „końca wydarzeń”, są dowodem na brak dowodu o katastrofie, zamachu lub czymkolwiek podobnym, a co miałoby się wydarzyć w Rosji 10 kwietnia 2010 roku. Jako zintegrowane, tworzą jeden spójny dowód na brak dowodów o wydarzeniu utraty życia członków Delegacji do Katynia w wypadku lotniczym lub zamachu na ten samolot, którym miały lecieć 10 kwietnia 2010, a gdzie nie ma dowodów na to, że ofiary odleciały z Okęcia i te dwa punkty muszą być badane wspólnie.

Faktycznie nic więcej nie wiemy w sensie rozpoznania materialnych dowodów na cokolwiek, jak dodatkowo tylko to, że z grupy zaginionych dziewięćdziesięciu sześciu osób, tylko pewien ułamek stanowią ciała w pełni rozpoznane.

Po trzech latach „badań okoliczności katastrofy” tylko tyle faktycznie wiadomo, co napisano powyżej i na tym można by zakończyć to zawiadomienie. Jednakże te wydarzenia, które nie miały miejsca, zostały na tak wielką skalę „przetransformowane w fakty o faktach”, że w świadomości Polaków urosły one do wydarzeń rzeczywistych.

Ale nie to jest najgorsze, ta nowa rzeczywistość, w sensie wydarzeń po 10 kwietnia 2010 roku, jest zbrodniczą już samą w sobie, bo w jej otoczeniu są popełniane skrytobójstwa na Polakach, a to bez związku z katastrofą, która nie miała miejsca, ale w ścisłym związku z próbą przerobienia fikcji w rzeczywistość. I tu zawiadomienie niniejsze także dotyczy wydarzeń przestępczych, które się dopiero wydarzą, a będzie to skutkiem celowej pasywności aparatu ścigania w Polsce, który wystawia niewinnych świadków zdarzeń lub jedynie domniemanych, jako coś wiedzące, na pastwę morderców, którzy mordują ludzi celem zatarcia śladów fikcja smoleńskiej.

Wszyscy, którzy coś wiedzą, będą zamordowani, a to dlatego, że zamachowcy mają wysokie wymagania co do oczyszczenia pola ze wszystkich świadków. Dotyczy to także i prokuratorów pomagających zamachowcom w mataczeniu w śledztwie, a i tych, którzy czytają niniejsze zawiadomienie.

Pewne zagadnienia będą nadmieniane w zawiadomieniu wielokrotnie.

W/w osoby nie opuściły Polskiego terytorium poprzez odlot samolotem TU-154M 101 o godz. 7.25 (lub w czasie przybliżonym) w sobotę, 10 kwietnia 2010 roku, lecz zostały porwane na terenie Polski lub także Litwy (przed 10 kwietnia w domniemaniu) lub Rosji (przed 10 kwietnia w domniemaniu) i później znalezione martwe, a jako takie muszą uchodzić za zamordowane.

Członkowie delegacji i obsługa nie mogli zginać w katastrofie lotniczej w dniu 10 kwietnia 2010 w Smoleńsku – podczas próby lądowania samolotu - a to z tego względu, że dowodów na katastrofę w Smoleńsku, przy lotnisku, po prostu nie ma. Uzasadnienie:

Wszystkie informacje opisujące to lądowanie lub jego negatywne skutki, wykazują brak warunków technicznych do lądowania i rozbicia się samolotu, koniecznych do tego, aby można było uznać to, że te fakty mogły się wydarzyć w rzeczywistości. W takim razie: tam katastrofa (ew. zamach) nie miała miejsca.

Opis katastrofy i jej skutków wskazuje na to, że wielki wielodniowy spektakl multimedialny ze Smoleńska pokazywał inscenizację, a nie skutki autentycznego wypadku lotniczego. Części jakiegoś niekompletnego wraku samolotu zostały podrzucone na miejsce rzekomej katastrofy przy pasie lotniska i tam za pomocą ładunków wybuchowych wysadzono je w powietrze.

Ten niewspółmiernie i nieproporcjonalnie poszarpany szmelc nie może być dowodem na katastrofę. To dodatkowo, kiedy brak technicznego wytłumaczenia na wielkie procentowe ubytki wraku konstrukcji samolotu, automatycznie dyskwalifikują go jako autentyczny. Te braki konstrukcji są rażąco widoczne dla zmysłów każdego obserwatora.

Losy tych zaginionych osób– członków delegacji - są nieznane, a jedynie część ciał została odnaleziona i rozpoznana.

Dodatkowo, rozpoznanie ciał dokonane na podstawie kodów DNA było metodycznie całkowicie błędne (sugerowanie rosyjskim śledczym poprawnej odpowiedzi).

Liczba ciał odnalezionych i zidentyfikowanych wizualnie jest znacznie niższa niż liczba dziewięćdziesiąt sześć, biorąc zaś poprawkę na rozpoznania tytułem błędnie przeprowadzonej identyfikacji za pomocą badania DNA, liczbę rozpoznanych ciał należy dodatkowo zweryfikować w kierunku redukcji liczby ciał faktycznie rozpoznanych.

Przeróżnie organa władzy państwowej – w tym prokuratury – są zamieszane w utrudnianie dojścia do faktów, które mogłyby wyjaśnić okoliczności zamachu. Nie są to jedynie czynności, które w swych skutkach powodują - co najwyżej - utrudnieniem w przebiegu śledztwa - a co i tak jest karalne. Utrudnianie śledztwa – przez ciała śledcze - doprowadziło już do bardzo wielu skrytobójstw, gdzie ostatnimi są morderstwa na Remigiuszu Musiu i Krzysztofie Zalewskim, a lada chwila będzie zamordowany świadek mordu na Zalewskim.

Jest to już inna kategoria odpowiedzialności karnej, niż ta pierwotna, wymieniona powyżej, są to kategorie masowych morderstw i uczestnictwo w przestępczości zorganizowanej – faktycznym terrorze wymierzonym w Polaków.

Najbardziej jaskrawym i oczywistym przejawem przestępczej działalności (zaniechania podjęcia czynności) organów ścigania jest demonstracyjne wręcz pozorowanie śledztwa w sprawie wyjaśnienia wszelkich okoliczności związanych z dojazdem ofiar do Okęcia, pobytu tam, oraz ich odlotu, to samo dotyczy kontroli warunków eksploatacyjnych samolotu przed rzekomym wylotem z Okęcia.

Jest rutynową oczywistością to, że skutki wypadku lotniczego są badane właśnie w tym obszarze: przygotowaniach do lotu i jego starcie, bo tam najczęściej powstają przyczyny dalszych wydarzeń, a tu zbadanie tego zostało całkowicie i demonstracyjnie zaniechane.

Co więcej, sabotaż śledztwa ma charakter „totalny”, np. na uwagi o tym, że śledztwo powinno być podjęte na Okęciu, bo zachodzi przypuszczenie, że ofiary nigdy nie odleciały z Polski, kierownik zespołu parlamentarnego, odpowiedzialny za rozwinięcie farsy hipotezy wybuchów, odpowiada, że „takie mówienie jest niebezpieczne”. Zachowanie tej osoby - posługującej się groźbami - ukazuje wyraźnie to, że istnieje zmowa kłamstwa i oszustwa smoleńskiego, która sięga nie tylko szczytów obecnej administracji warszawskiej, ale jest reprezentowana w tzw. opozycji, a co daje szerszy obraz złożoności sytuacji.

Uzasadnienie

Polska:

Nie ma dowodów na to, że zaginieni w liczbie osób dziewięćdziesięciu sześciu weszli na pokład tego samolotu. A co gorsza, są dowody na to, że część tych osób nie mogła odlecieć tym samolotem, gdyż nie było możliwe, aby osoby te mogły zdążyć przybyć do Warszawy na czas (zeznania rodzin tych ofiar).

Nie ma dowodów na to, że w/w samolot wystartował krytycznego dnia i godzinie. Faktycznie, oficjalnie podawana godzina odlotu Tupolewa została wymyślona po ok. pól roku kłamstw i krętactw ze strony władz w Warszawie.

Nie ma dowodów na to, że zaginiony Lech Kaczyński wrócił z Litwy do Warszawy, po krótkiej tam wizycie dnia 8 kwietnia. W Litewskim MSZ nie ma protokołu pożegnania Lecha Kaczyńskiego przy wyjeździe (formalnie, w dalszym ciągu znajduje się on na terytorium Litwy).

Terytorium Białorusi:

Nie ma dowodów na to, że TU 154-M przeleciał przez przestrzeń powietrzną Białorusi, a co leżało na trasie domniemanego lotu.

Terytorium Rosji:

Nie ma dowodów na to, że jakikolwiek samolot typu tupolew 154m rozbił się przy progu pasa startowego na lotnisku w Smoleńsku (Rosja), około jednej godziny od podawanego czasu rzekomego startu samolotu z Okęcia (7.25 czasu warszawskiego) lub (1/4 doby wcześniej). Tam żaden samolot (porównywalnej wielkości) się nie rozbił skutkiem katastrofy lotniczej lub zamachu - w tym zaznaczonym przedziale czasowym.

Fakt podania przez massmedia informacji o katastrofie w Smoleńsku- już w pierwszej godzinie po alarmie w dniu 10 kwietnia 2010 roku –mówiącej o odejściu z kursu na ok. 30 stopni samolotu TU 154, był sygnałem mówiącym o tym, że nastąpił zamach.

Tak duże odejście z kursu tam na progu lotniska – jako powstałe skutkiem awaryjnego lub błędnego nawigacyjnie lotu (lądowania)–nie było fizycznie możliwe. A takie położenie wraku, jako również fizycznie niemożliwe, było podobną niedorzecznością, jak okoliczności zamachu w Mirosławcu i skutkiem tego rozbicia samolotu CASA, co nie mogło pozostać niezauważone dla kogokolwiek w powietrznych silach zbrojnych lub aparacie ścigania.

Faktycznie największym problemem technicznym tego smoleńskiego oszustwa jest sposób zalegania wraku – pozycja na plecach jest jego częścią.  Jest to wielki problem techniczny, który stworzony sztucznie przez inscenizatorów – jak możemy mniemać – miał za zadanie usprawiedliwienie stopnia zmasakrowania zwłok rzekomych pasażerów na pokładzie. Głowy ofiar miałyby być tak zmasakrowane, że swobodnie można by dopasować korpusy rosyjskich trupów do polskiego DNA i tym sposobem zredukowano by problem logistyczny polegający na przewożeniu ciał zamordowanych członków delegacji z Polski do Rosji, ale mogły być dodatkowo też i inne racje.

Zaleganie na plecach wymagało wstępnego manewru w locie, tj. obrotu całego samolotu wokół osi podłużnej jego kadłuba w trakcie tego lotu, tzn. już podczas przebiegu katastrofy. Taki obrót gdyby miał miejsce, to musiałby być zarejestrowany przez urządzania rejestrujące przebieg lotu. Manewr zrobienia takiej półbeczki, przy samolocie tej wielkości, masie, układzie skrzydeł i układzie silników w tyle kadłuba, oraz prędkości bliskiej prędkości przeciągnięcia, wymagałby lotu takiego Tupolewa na wysokości ok. 100 metrów nad ziemią. Przy czym nie dotyczy to już okoliczności, gdzie samolot ten posiadałby wciąż jakieś możliwość manewrowe i mógł ewentualnie kontynuować lot odwrócony. Byłby to jednie obiekt praktycznie niezdolny do wznoszenia i podążający do rozbicia się o ziemię.

Zarówno obrót - półbeczka MAK - wymuszony tytułem kolizji z brzozą (chociaż nie jest to wyraźnie powiedziane), jak półbeczka z powodu  „wybuchów Szuladzinskiego” -  odbywa się na wysokości 25 – 30 metrów, a co w obu przypadkach nie jest możliwe ze względów fizycznych.

Przy czym w tym drugim przypadku (wybuchy) wysokość lotu została skorygowana przez Nowaczyka do góry, celem właśnie uzasadnienia znajdowania się na takiej wysokości, ale bez kłopotliwej konieczności odbycia fazy lotu wznoszącego, jak to występowało w raporcie MAK. I za pomocą tego fałszerstwa lub oszustwa pojawia się wysokość lotu przy „wybuchach” już niejako „z marszu”, podczas kiedy w raporcie MAK wysokość ta jest rezultatem tego lotu wznoszącego, co było trudne do udowodnienia, jako fizycznie możliwe.

Obrót Tupolewa na plecy nie jest możliwy na tej wysokości – jak wspomniano - która jest zbyt mała, to ani tytułem beczki od brzozy, ani tytułem „wybuchów Szuladzinskiego”. Wynika to najprościej z tego, że to proporcje geometryczne, jako jedne z głównych, determinują przestrzeń niezbędną do takiego manewru.

W pierwszym przypadku kolizji wg MAK, gdyby Tupolew istotnie utracił końcówkę skrzydła i uległ przechyleniu na skrzydło to nastąpiłoby wiele okoliczności obniżających drastycznie siłę nośną (lub jej utratę całkowitą) i wznoszenie byłoby wykluczone, a beczka nie mogłaby nastąpić (bo nie byłoby lotu na wysokości 25-30 metrów).

Żaden inżynier specjalista od mechaniki lotu nie może przemilczeć bardzo wysokiego prawdopodobieństwa wystąpienia przeciągnięcia na tym samolocie już w momencie znajdowania się na długo przed progiem pasa startowego i, co za tym idzie, ryzyka rozpoczęcia jakiegoś stopnia fazy korkociągu, o ile wcześniej doszłoby do takiego przeciągnięcia. Uwaga ta wynika z tego, że samolot lecąc blisko dozwolonej prędkości minimalnej popadł w sytuację, która drastycznie podniosła wartość prędkości przeciągnięcia (z bardzo wielu powodów natury technicznej), a utrata fragmentu skrzydła i wymuszony tym teoretycznie liczony spadek siły nośnej, przy równoczesnym wzroście oporu czołowego, przechył, wszelkie negatywne konsekwencje zakrętu „nieprawidłowego” dopełniło reszty i musiało wykluczyć zdolność Tupolewa nie tylko do wznoszenia, ale lotu poziomego w ogóle.

Co najwyżej, w ruchu samolotu mogłoby wystąpić cykliczne przechylenie na skrzydło lewe lub prawe, ale już nie jako lotu z normalnym opływem skrzydła przez powietrze, ale opływem typowym dla fazy przeciągnięcia. Biorąc pod uwagę specyfikę konstrukcji samolotu TU-154 można stwierdzić, że odwrócenie samolotu na plecy nie było możliwe lub wręcz wykluczone. To ze względu na charakter jego cech aerodynamicznych oraz konfigurację rozłożenia mas. Tupolew ten, o ile znalazłby się w takiej sytuacji, jak opisuje MAK  lub można to wnioskować z opisu terenu zdarzenia, znalazłby się w stanie podobnym do korkociągu płaskiego (wszystkie reakcje samolotu są zawsze obarczone opóźnieniem, ale tu jest to myślowo zaniedbane). Korkociąg płaski cechuje się właśnie tym, że uniemożliwia on samolotowi odzyskanie jakiekolwiek sterowości i sprawia, że maszyna rozbija się o ziemię właśnie spadając najczęściej podwoziem na dół. I taka statystyka jest szczególnie potwierdzona w licznych katastrofach samolotu modelu TU-154. Ucięta końcówka skrzydła (L=5m), nie mogła mieć nigdy wpływu na powstanie momentu wystarczającego do przechylenia samolotu w takim stopniu, że samolot dokonałby obrotu 180 stopni – na tej wysokości lotu.  A tu wysunięte podwozie główne, przesunąć musiało dodatkowo układ sił działających na samolot w kierunku podtrzymania tezy zaprzeczającej możliwości takiego obrotu w stopniu dostatecznym do możliwości wykonania półbeczki. To przy uwzględnieniu wspomnianych warunków aerodynamicznych podobnych do korkociągu płaskiego, otrzymujemy obraz wykluczający półbeczkę i to z bardzo wielu innych względów.

I uwaga - nawet przyjmując tezę o półbeczce, to należy powiedzieć, że są podstawy do stwierdzenia, iż przechylenie na skrzydło lewe i dalszy obrót nie jest bez alternatywy ew. przechyłu w drugą stronę. Są poważne przesłanki do przypuszczenia, że obrót na skrzydło lewe został wybrany błędnie (niekonsekwentnie) w tej mistyfikacji – wbrew zamierzeniom lub jest skutkiem niespójności logistycznej.

W drugim przypadku „beczka” skutkiem wybuchów jest dużo bardziej absurdalna niż „beczka” skutkiem kolizji z brzozą. Głównym celem technicznym tego oszustwa w oszustwie, jakim są „wybuchy” są („wybuchy” versus „brzoza”), było pozbycie się problemu ze wznoszeniem samolotu oraz efekt propagandowy odkrywców eksplozji bomb w samolocie.

Absurdem, wręcz żenadą jest zastosowanie wybuchów i sugerowanie, że tak sfragmentowana masa strzępów samolotu pozbawiona spójności konstrukcyjno-funkcyjnej jednak dalej leci w sposób zsynchronizowany, robi zakręt również w sposób zsynchronizowany oraz przewraca się na plecy, również w sposób skoordynowany z resztą rozpadającego się samolotu.  Układ rozrzutu fragmentów kadłuba też w niczym nie przypomina tego, że nastąpił wybuch w trakcie lotu.

Brak ciał ofiar i ich fragmentów porozwieszanych na okolicznych drzewach, co byłoby skutkiem eksplozji w kabinie, rozerwania jej na wysokości 30 metrów wskazuje surowo i to, że na pokładzie tego lotu fikcji i wybuchu fikcji nie było rzeczywistych ludzi.

Nie jest zasadne utożsamianie miejsca odnalezienia ciał osób zaginionych z miejscem, w którym osoby te zakończyły życie – jak to się czyni przy podawaniu oficjalnej wersji zdarzeń.

Miejsce odnalezienia ciał zaginionych nie jest nigdy automatycznie miejscem ich zgonu, co prokuratura musi rozumieć i zaakceptować.

Dodatkowo w Smoleńsku rozpoznano nie więcej ciał osób zaginionych jak jedynie kilka, resztę ciał (znaczna większość) została odnaleziona i rozpoznawana w prosektorium w Moskwie.

Stan obrażeń rozpoznanych ciał osób zaginionych wskazuje wyraźnie na to, że zmarły one w różnych dla siebie okolicznościach, które to cechy uszkodzeń wykluczają obrażenia zadane w trakcie tego samego wypadku lotniczego. Dodatkowo, ciała pewnej ilości ofiar nie posiadały obrażeń zewnętrznych, a co świadczy o tym, że powodem zgonu nie były fizyczne obrażenia ciała typowe dla katastrofy lub podobne, a śmierć nastąpiła skutkiem wystawienia tych osób na działanie środków biochemicznych wewnętrznych, np. otrucia.

I-i.

Jest oczywiste to, że władze tak państwa, jak i portu lotniczego lub odpowiedzialni za jednostkę transportową, która doznała wypadku, są zobowiązani do rygorystycznego wyłożenia i ujawnienia wszelkich okoliczności związanych z:

- Przygotowaniem do lotu

 

- Startem

 

- Przebiegiem lotu.

 

To tytułem zachowania przez nie przywileju legalności, jako osób prawnych.

Innymi słowy, zachodzi tu sytuacja, gdzie te osoby prawne, będące ściśle powiązane losowo z zaistniałym wypadkiem są zobowiązane - z ich własnej inicjatywy – do złożenia dowodów na legalność i prawidłowość ich postępowania w sytuacji zaistniałej danej katastrofy. Jest to sytuacja odwrotna do procedury orzekania o winie w normalnym procesie orzekającym, gdzie pozostaje się - w domniemaniu niewinnym - aż do orzeczenia o ewentualnej odpowiedzialności. Tu jest się - w domniemaniu - winnym katastrofy, dopóki z własnej inicjatywy nie udowodni się własnej niewinności. Nie jest to prawo formalne, a zwyczajowe w naszym systemie myślenia i zasad dochodzenia do prawdy na temat stanu faktycznego takich tragicznych wydarzeń. Tak jest czynione w każdym państwie naszej cywilizacji, gdzie organizacja odpowiedzialna za tragiczny lot natychmiast ujawnia wszelkie jego okoliczności. Na tym podlega różnica między władzą legalną, a nielegalną (tzn. przestępczą, która korzystając z przywileju kontroli państwowych służb ukrywa fakty lub dowody o nich bezpowrotnie niszczy).

Jest oczywiste to, że osoby prawne (administracja rządowa) takich dowodów – faktów – związanych z:

 

- Odprawą celno-paszportową.

 

- Wejściem na pokład.

 

- Odlotem samolotu.

 

- Przelotem, który trwał ok. jednej godziny.

 

oraz całą złożoną logistyką połączoną z procedurą bezpieczeństwa głowy państwa i innych osób władz najwyższych, takich faktów nie ujawniła. Jest to równoznaczne z tym, że – administracja - albo tych faktów nie zna, albo je ukrywa, czyli jest automatycznie pozbawiona legalizmu jako władza, jest bowiem winną zamieszania (biernie lub czynnie) w zbrodnię stanu lub zbrodnie masowego uprowadzenia, względnie masowego uprowadzenia i masowego morderstwa. W stosunku do jako takiej organa prokuratury państwowej muszą wszcząć śledztwo trybie rutynowym.

A związek między jakością startu, lotu samolotu i jego lądowaniem musi być oczywisty. Lądowanie jest zawsze skutkiem startu samolotu i badanie przyczyn katastrofy MUSI PRZEBIEGAĆ CHRONOLOGICZNIE – od momentu przygotowania samolotu do lotu oraz startu, to łącznie z kontrolą stanu fizycznego wszystkich osób bez wyjątku, które weszły na pokład samolotu.

Małe uchybienia w procedurze startu lub przygotowania do lotu mogą prowadzić do tragicznych skutków katastrof. Jest to truizm, który tu podaję celem tego, aby szczególnie podkreślić okoliczności bezczelnego zachowania się zbrodniarzy, a co ma umocowanie w zachowaniu instytucji śledczych ich chroniących – również bezczelnym i przestępczym.

Powyższe – proste i oczywiste wnioski o fakcie porwania członków delegacji – może nie mogłoby być nigdy sformułowane w części lub całości, gdyby nie materiał medialny pochodzący z miejsca fałszywej katastrofy w Smoleńsku (Rosja), który ujawnił inscenizację katastrofy i sprowokował tok myślenia, który do takich wniosków doprowadził. To właśnie fakt rozpoznania katastrofy smoleńskiej jako jedynie formy inscenizacji, przyczynił się do uważnego spojrzenia na sytuację związaną z odlotem TU-154 M 101z Okęcia i zauważenia, że dowodów na odlot tego samolotu nie ma.

Porywacze (zamachowcy) przypuszczalnie wykoncypowali w swej naiwności lub bezczelności to, że całkowite zablokowanie jakichkolwiek informacji dotyczących okoliczności odlotu delegacji z Polski do Smoleńska uniemożliwi Polakom zdobycie nawet najmniejszej poszlaki (formalnej) dotyczącej zbrodni, a faktycznie mającej miejsce na terenie Polski. Mogli oni przypuszczać, że brak jakichkolwiek dowodów po polskiej stronie będzie równoznaczne z tym, że wymaganie prowadzenia dochodzenia w sprawie okoliczności odlotu samolotu z Okęcia stanie się formalnie i merytorycznie bezzasadne. To w powiązaniu z natychmiastowym zadeklarowaniem faktu katastrofy lub zamachu – jako oczywistego zdarzenia – ale po stronie rosyjskiej, które to manipulacje formalnie przesunęły ciężar gatunkowy „dochodzenia” na stronę rosyjską, a więc wygodnie, w sposób zaplanowany, uzasadniło pasywność aparatu ścigania w Polsce. Mamy logiczne przesłanki pozwalające przypuszczać to, że natychmiastowa decyzja o oddaniu śledztwa w ręce Rosjan była decyzją podjętą przez zamachowców sterujących za taką decyzją, która musiała być zaplanowana.

 

Zanim przejdziemy do dalszego rozwinięcia uzasadnienia, zauważmy bez cienia wątpliwości to, że Rosja nie jest wiarygodną stroną w kwestii „katastrof lotniczych” ani nawet zamachów na cywilne samoloty. Od czasów rewolucji do dziś, Rosja jest „pralnią światowego terroryzmu”, które to akty terroru skierowane w nas bierze ona na siebie. Dzięki temu, międzynarodowi sprawcy różnych zbrodni mogą pozostać w ukryciu przed oczami własnych społeczeństw. I tak jest Rosja pralnią faktów katastrof, przyjmującą na siebie odpowiedzialność za wypadki, z którymi nie miała nic wspólnego - na życzenie państw trzecich, co się już zdarzało. Przykładem na to jest zestrzelenie Korean Air Lines Flight 007 w dniu 1 września 1983 roku z ponad dwustu osobami na pokładzie (dużą cześć tych pasażerów stanowili obywatele USA, ze znanym i groźnym dla amerykańskiego establishmentu kongresmanem Larry McDonaldem). Rosja przyjęła na siebie odpowiedzialność za zestrzelenie tego samolotu i przedstawiła dowód w postaci nagrania meldunku pilota myśliwca, który przez radio w kokpicie zeznał, że odpalił rakietę powietrze – powietrze i trafił obiekt.

Ale ani wraku, ani ofiar nikt nigdy nie odnalazł. To najprawomocniej, że za zaginięcie samolotu odpowiada rząd USA, który początkowo chciał tym zaginięciem obciążyć kontrolerów lotniczych w Japonii, których oskarżano o błędy w kierowaniu samolotem. Stanowcze odrzucenie zarzutów przez Japończyków z równoczesną groźbą pod adresem USA, że ośrodki nasłuchowe japońskie mogą upublicznić wszystkie rejestry odnośnie tego lotu sprawiło, że USA zwróciło się do ZSRR z prośbą o wzięcie na siebie odpowiedzialności za zestrzelenie i tak się też stało. „Trafiony” rakietą samolot pasażerski dał jednak radę uciec z terytorium ZSRR (350 km do granicy wód międzynarodowych), to po to, aby potem wpaść do wody, a tam już ślad po nim zaginął.

Na tamtym miejscu katastrofy wydobyto z morza jakieś przedmioty pochodzące rzekomo z pozostałości po bagażach pasażerów, ale nie były to części wraku. Nie znaleziono ani jednego ciała w wodzie, a wiadomym jest to, że w ciągu pól godziny takiego awaryjnego lotu pasażerowie mieli czas na to, aby założyć kamizelki ratunkowe, które utrzymywałby żywych lub martwych na powierzchni wody.

Farsa tamtej wersji była tak oczywista, że po upadku ZSRR rodziny zaginionych występowały do rządu USA o domaganie się zwrotu uwięzionych przez ZSRR pasażerów, których po wymuszonym lądowaniu na terytorium ZSRR miano zamknąć w tajnym obozie. Ze strony radzieckiej winę za zestrzelenie wyznał marszałek Ogarkow, a mimo tego przyznania się do winy USA nigdy nie wystąpiły o odszkodowanie – co daje formalne świadectwo kłamstwu.

Smoleńsk bardzo przypomina Sachalin w części umowy-zlecenia inscenizacji katastrofy, z przyjęciem odpowiedzialności za jej wystąpienie przez Rosję, jako miejsca zdarzenia, a więc z korzystnym dla sprawców obszarze jurysdykcji znajdującym się poza obszarem jurysdykcji własnej zamachowców rzeczywistych, co przypomina warunki azylu.

 

I-ii.

Zdarzenie smoleńskie: katastrofa lub zamach nie miały tam miejsca, w tamtym przedziale czasowym. Wniosek taki wynika z analizy materiałów, jakie upubliczniono.

Analiza ta dowodzi, że katastrofa lub zamach (w Smoleńsku) nie miały miejsca, ani też nie zachodzi możliwość „przeniesienia” do Smoleńska (na polanę) okoliczności rzeczywistego tragicznego zdarzenia z innego miejsca katastrofy lub zamachu. Rozbicie się samolotu (TU 154M 101) gdzieś w innym miejscu i przeniesienie fragmentów wraku do Smoleńska nie jest możliwe, a to ze względu na brak czasu do przeprowadzenia takiej operacji.

Dodatkowo wrak smoleński wykazuje ślady „starych” plam na kadłubie, http://zamach.eu/120930/clip_image012.jpg http://zamach.eu/120930/Untitled_1.html

(szczegółowo omówione)

które wskazują na to, że wrak ten był w stanie fragmentarycznym już na bardzo wiele godzin (a może i dni) przed krytyczną „godziną smoleńską” i sugeruje, że nie był to egzemplarz M101. Jakiekolwiek zatem wybiegi co do „wybuchów” w powietrzu czy podrzucenia autentycznych części wraku z miejsca autentycznej katastrofy na polanę przed pasem lotniska są tym bardziej bezzasadne.

 

Wykazane dowody łącznie z raportem MAK wskazują jasno na to, że nie było warunków technicznych na lot i próbę lądowania, a to w takim sensie, że opisy techniczne zarówno:

- Lądowania.

 

- Przebiegu katastrofy, (na której to przebieg, po rzekomym zderzaniu z brzozą/wybuchach nie ma jakichkolwiek zapisów w rejestratorach lotu).

 

- Zalegania części wraku (konfiguracji na ziemi, która swą sprzecznością z prawami fizyki łatwo obnaża fakt podrzucenia ręcznego). To dotyczy także zejścia z kursu samolotu o 30 stopni od osi pasa lotniska; czy to jako całości, czy osobnych części wraku, a co i jedno, i drugie jest fizycznym absurdem.

 

- Śladów fizycznych na wraku od fali uderzeniowej, a skutkującej:

 

-Uszkodzeniami blach pokrycia typowymi dla eksplozji (odkształcenia normalne do powierzchni, a nie majce śladów wprowadzenia sił skupionych punktowych lub liniowych.)

 

-Nastrzałami brudów czy kamieni widocznymi na blachach samolotu i goleniach  podwozia głównego, które w oczywisty sposób umiejscawiają tę eksplozję na ziemi, dokonanej na częściach wraku wcześniej podrzuconymi na ziemi, a potem wysadzonymi w powietrze;

 

http://zamach.eu/100821%20Oszustwo%20katastrofy%20smolenskiej/F156.jpg

 

http://zamach.eu/100821%20Oszustwo%20katastrofy%20smolenskiej/F111.jpg

http://zamach.eu/100821%20Oszustwo%20katastrofy%20smolenskiej/Oszustwo.htm

(szczegółowo omówione)

 są sprzeczne w sensie prawdopodobieństwa ich wystąpienia lub zaistnienia fizycznie w ogóle.

 

Części wraku nie wykazują śladów przesuwania się po ziemi lub turlania się, co zawsze występuje podczas katastrofy, a jedynie ukazuje ich osadzenie „plackiem”,  co sugeruje użycie dźwigu czy helikoptera przy ich podrzucaniu na miejsce inscenizacji.

Dodatkowo wrak w części ogonowej wykazuje zacieki, które swym charakterem są sprzeczne z prawem grawitacji, co świadczy dobitnie o tym, że pokazane części wraku nie pochodzą od samolotu , który

 

był zdolny do lotu na ¼ czy ½ doby, a z niemałym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że był uszykowany do inscenizacji na już parę dni przed 10 kwietnia 2010 roku, bo widać, że zacieki te powstały i utrwaliły się w pozycji o 180 odwrotnej, a więc nie mogły powstać w trakcie tej katastrofy i w tym miejscu.

 

http://zamach.eu/120930/clip_image001.jpg

 

 

Skrzydło prawe wykazuje dobitnie fakt zarówno jego sztucznego podrzucenia, jak dużą siłę fali uderzeniowej (od wybuchu naziemnego) skierowanej na skrzydło, która to skrzydło przecięła na pniu stojącego drzewa.

 

Biorąc pod uwagę fakt, że skrzydło to:

 

- Znajdowało się w „niewłaściwym” - sprzecznym z ew. przebiegiem katastrofy miejscu, lub tym bardziej, szczególnie sprzecznym z hipotezą wybuchów w powietrzu.

 

- Znajdowało się daleko od centrum uderzenia i wytraciłoby już energię kinetyczną (wynikającą z normalnego przebiegu rozpadu części samolotu przy katastrofie).

Nie jest możliwym doszukiwanie się przyczyn takiego stanu rzeczy (przecięcia tego skrzydła) wskutek katastrofy – jako oderwanego elementu konstrukcji - który tak uderzył w to drzewo, ale dowodzi zastosowania, właśnie w przypadku, tj. ładunku wybuchowego dużej mocy i zdetonowanego na ziemi.

http://zamach.eu/120406/clip_image008.png

http://zamach.eu/120406/Untitled_1.html

 (szczegółowo omówione)

 

O wystąpienia wybuchu naziemnego świadczą również wspomniane wyżej, nastrzelane kamienie i białe błoto na wewnętrznych częściach kabiny pasażerskiej (część tylna kadłuba) oraz na części kopuły ciśnieniowej (ogona).

 

 

Ślady są okrągłe i bez zacieków , a co świadczy o tym , że były one „nastrzelone” na kadłub, który znajdował się w spoczynku i to z tak dużą energią, która sprawiła , że woda wchodząca w skład tego błota została odparowana bardzo gwałtownie (bardzo wyraźnie widać to na goleni lub bocznych części opon), http://zamach.eu/100821%20Oszustwo%20katastrofy%20smolenskiej/F156.jpg

a które to zjawisko jest wykluczone przy rozbiciu się samolotu o ziemię. Generalnie należy stwierdzić to, że gdyby wspomniane części wraku pochodziły od innego zdarzenia niż tu opisane, to taki charakter zabrudzeń na częściach wewnętrznych i wklęsłych powierzchni wraku nie byłyby możliwe w ogóle, a fotografie zdjęć innych katastrof podobnych śladów nie pokazują.

 

Na zdjęciach łatwo zauważa się brak wykładzin estetycznych ścian kadłuba (interior), typowych dla Tupolewa oraz wykładzin izolacji dźwiękowej i termicznej (w wystarczającej ilości). Fakt zaś nastrzelania błota bezpośrednio na obnażone blachy konstrukcji wewnętrznej kadłuba świadczyć może łatwo o tym, że skorupy tego kadłuba zostały podrzucone na polanę bez tych pokryć (izolacji i interioru)

 

 

 

 

 

(Trzy zdjęcia powyżej były wyłożone, krótko po 10 kwietnia 2010 roku w Rosji, aby tym uspokoić domysły na temat tożsamości wraku smoleńskiego.

Tekst towarzyszący mówił o tym, że w Samarze przebiega remont polskiego TU-154 M102.)

 

 i dlatego nastrzelane błoto widać bezpośrednio na wewnętrznych powierzchniach poszycia kadłuba, bo inaczej nastrzelenia te byłyby widoczne na interiorze, którego tu nie widać, bo go przypuszczalnie nie było z chwilą podrzucania części wraku na polanę.

 

 

 

Wrak zgromadzony na złomowisku nie bilansuje się ani wagowo, ani powierzchniowo (blachy pokrycia) z samolotem TU-154m. W sposób rzucający się w oczy brak tam kabiny pilota, która razem z instrumentami jednoznacznie świadczy o tożsamości maszyny (unikalne oprzyrządowanie), co daje przypuszczenie, że wrak ten nie pochodzi od egzemplarza TU154-M101, a tenże brak kabiny jest tu arcyważną przesłanką do takiego przypuszczenia.

 

Wrak wykazuje również łatwo zauważalne braki foteli oraz niedobór wewnętrznych wykładzin(termoakustycznych) kabiny, a które jeżeli się tam znajdowały, to jednie w drobnym fragmencie.

 

Podkreślmy szerzej, nie jest możliwe to, aby samolot został zdetonowany w powietrzu za pomocą „ładunków wielopunktowych”, bo taki wrak rozłożyłby się na ziemi w zupełnie inny sposób. Nigdy nie mógłby się obrócić na „dach” spadając na ziemię z wys. 25 metrów i o dodatkowo silnym kierunku podmuchu wybuchu skierowanego w dół (bo ładunek miał rozerwać górną część kadłuba), jest to oczywisty absurd „aerodynamiczny”.

 

Tego manewru nie mogłyby również zrobić - w identyczny sposób, zsynchronizowane wzajemnie pozostałe części kadłuba, a przy tym zakręcające solidarnie w lewo, bo wymagałoby to uporządkowanych – zsynchronizowanych - sił, które przy takim „wybuchu” są wykluczone).Wynika to z tego, że samolot rozerwany w powietrzu nie jest już ani sterowny, ani spójny, więc nie jest dłużej „logiczny aerodynamicznie” i jego fragmenty nie podlegają wspólnemu zachowaniu w locie (rozpadzie w powietrzu). Idąc dalej należy stwierdzić, że tak rozerwany kadłub nie mógłby wspólnie ani skręcać ani obracać się na plecy. 

 

Dodatkowo skrzydło prawe musiałoby spaść na ziemię po prawej stronie osi kadłuba, a nie po lewej, jak to ma miejsce w inscenizacji.

 

Nie byłoby też możliwe, aby przy takiej detonacji „odstrzelona” została część ogonowa - równo na wrędze - z ciśnieniową powłoką, znajdującą się między tylną częścią kabiny pasażerskiej a obszarem zamocowania silników, bo jest to sprzecznie z prawami fizycznymi, które rządzą zasadami konstruowania konstrukcji lotniczych.

Kabina samolotu jest formą wytrzymałościową tzw. „walczaka”, który w warunkach zniszczenia przez wzrost ciśnienia pęka na tworzącej tego walczaka, a nigdy po obwodzie i tu jest właśnie taka oczywista sprzeczność.

 

Podkreślmy tu dodatkowo na użytek przeciętnego rozumowania osoby mało „technicznej”, że gdyby fala uderzeniowa od ładunku zainstalowanego w około połowie długości kadłuba rzeczywiście dokonała zniszczenia kadłuba - skutkiem wybuchu - to przecież całe rzędy foteli w ilości 10-15 (licząc do tylu kabiny) zadziałałyby tu jako naturalny tłumik energii tej fali uderzeniowej i część ogonowa nie mogłaby być ucięta tak jak to widać na zdjęciu.

 

Teoria wybuchów jest również sprzeczna z unaocznionym efektem zniszczenia kabiny pilotów, bo kabina ta jest bardzo małej masy i pozostając w proporcjach pędu samolotu jako całości, byłaby – po oddzieleniu od całości - obiektom o relatywnie niższym pędzie (względnym) niż inne luźne fragmenty spadającego wraku. Jako taka, kabina ulegałaby relatywnie niskiemu zniszczeniu. Dodatkowo, kabina pilotów, podobnie do ogona, została oddzielona od całości rury kadłuba „po obwodzie”, a co jest sprzeczne z fizyką w/w. walczaka.

 

Należy tu stanowczo nadmienić jedną ważną i dramatyczną rzecz: wymysł hipotez wybuchów (nota bene ukradziony z w wczesnych hipotez zamieszczonych na stronie http://zamach.eu/

 z dnia 16 kwietnia 2010) nie jest tu pomysłem samym w sobie, ale miał za zadanie rzeczywiste uwiarygodnienie raportu MAK – paradoksalnie - przez jego krytykę, z alternatywnym odczytem danych zmodyfikowanych przez niejakiego Nowaczyka, który jest osobnikiem żenująco niekompetentnym i jego rola w „odkryciach” nie jest oczywiście samorodna.

 

Nowe odczytanie danych, których źródła i tak nikt nie znał, miało dwa cele:

 

- Uwiarygodnić śledztwo zespołu parlamentarnego, jako organu niezależnego, dążącego do prawdy i to nawet kosztem uchybienia na honorze Rosji, a która to teatralna bojowość miałoby uwiarygodnić polskich śledczych w oczach opinii publicznej, jako autentycznych badaczy.

 

- uzupełnić brak „zapisu danych lotu” między „brzozą” a miejscem uderzenia w ziemię.

 

Ten drugi cel - „uzupełnienie” - usuwał w cień absurd raportu MAK mówiącego o:

 

-kolizji na wysokości 5,5 metra,

 

-utracie fragmentu skrzydła lewego,

 

-wznoszeniu samolotu,

 

-przeskoku samolotu nad drogą asfaltową,

 

-półbeczce,

 

a na końcu rozbicie się samolotu w środku polany do góry nogami (to wszystko w jednym).

 

Kiedy Nowaczyk za pomocą przysłowiowego Photoshopa „wykrył” wybuchy i nową wysokość lotu tj. 25-30 metrów, to dobrze byłoby dobrać jakieś inne parametry, które wypełniłyby lukę w braku zapisu między koordynatami wspomnianej brzozy (teraz już momentów wybuchu), a współrzędnymi polany z umownym punktem rozbicia wraku.

 

Jest bardzo pożądane, aby dać jakieś dowody na lot Tupolewa na tym odcinku, a czego MAK nie wykazał. Milczenie o tym ze strony MAK było swoiście logiczne i konsekwentne w tym potoku kłamstw, a to z tego względu, że nie jest możliwe dokonanie zapisu lotu (zapisania równania matematycznego) w takich warunkach, więc lepiej było ten moment wykreślić z zapisu – komputer pokładowy „zamroził się”. Gdyż zapis taki nie jest możliwy do sztucznego stworzenia nawet dla najwybitniejszych fałszerzy rejestrów lotu, a co gen Anodina rozumiała, bo ma wyksztalcenie w przedmiocie, czego nie można powiedzieć o oszustach od hipotezy wybuchów, którzy są ignorantami ślepo wykonującymi polecenia służb.

 

Znalezienie zapisu lotu od momentu wybuchów do momentu uderzenia w ziemię jest nie tylko bardzo ważne samo w sobie, ale ma dodatkowo odwrócić uwagę od absurdu zalegania samolotu na plecach, co było, ale i pozostaje bardzo trudne do obrony i to bez znaczenia od ilości wybuchów.

 

Tak więc uznano - po stronie polskich manipulantów „śledztwem”- to, że jakieś dowody zbierające to wszystko w jedną całość są niezbędne i mają się znaleźć.

 

Te „dowody” - zapisy lotu - istotnie mogą się znaleźć, ale już o innym charakterze, bo akustycznym. Chodzi tu o taśmy dźwiękowe, na których rzekomo chorąży Remigiusz Muś utrwalił rozmowę między pilotem Tupolewa a kontrolą lotu. To właśnie zapis akustyczny, który zrobił Muś, mógłby posłużyć swą ścieżką dźwiękowa do uwiarygodnienia lotu o współrzędnych od momentu „uderzenia w brzozę”, do współrzędnych miejsca „uderzenia” w ziemię i zalegania głównego wraku. A w zmodyfikowanym przez Nowaczyka wariancie: od współrzędnych momentu wybuchów, do współrzędnych momentu uderzenia w ziemię, gdzie brzoza została zastąpiona wybuchami.

 

Zapis dźwiękowy, mogący poświadczyć powyższe, został złożony w prokuraturze wojskowej i tam leży do dziś, ale bez jakiejkolwiek weryfikacji czy kontroli, jest więc doskonałym materiałem do manipulacji przez prokuraturę.

 

Oczywiście zapis ten może istnieć rzeczywiście lub być jedynie wydarzeniem medialnym, a dodatkowo nikt nie wie, czy zawiera cokolwiek, ale z całą pewnością nie zawiera on ostatnich sekund lotu aż do momentu uderzenia w ziemię. Z całą pewnością też nie zawiera on odgłosów „wybuchów” na pokładzie samolotu, bo ani wybuchów, ani tym bardziej lotu - nie było.

 

Muś nagrywał (możliwe) rozmowę, która była sfingowana (tak samo sfingowana jak zapis rozmowy pilota CASA, który uległ zamachowi w Mirosławcu, a które to fałszerstwo zapisu odkrył ekspert profesor Grocholewski, który zaraz potem zmarł- 25-III-2010). Oprócz treści akustycznych- bez wybuchów –zapis mógłby ujawnić niespójność czasową z zapisami dźwięków, które nie zgadzałyby się z wersją lądowania i rozbicia się. Mogły to być dwie różne historie, a obie fałszywe.

 

Skrajnie rzecz biorąc, mogło się więc okazać to, że rozmowa pilota Tupolewa z kontrolerem trwała jeszcze dłuższy czas po tym, jak to Tupolew się „rozbił”, a pilot już był „martwy”. Wiadome bowiem jest to, że Tupolew (M101) nie ma określonego parametrami zapisu technicznego ani godziny odlotu z Okęcia, ani godziny „rozbicia” w Smoleńsku. Godzinę odlotu ustalono na 7,25 dopiero po pół roku od „startu”, a i tak nie bardzo wiadomo to, na jakiej podstawie, a sama godzina rozbicia się była błędna na samym początku - i trzeba było wiele godzin na jej ustalenie - sformalizowanie.

 

Tak więc to nie rozbieżności co do ustalenia wysokości minimum podejścia do lądowania są na taśmie ważne, ale czas i zarejestrowane dźwiękowo okoliczności rozmowy pilota z wieżą i „rozbicia” się Tupolewa. Podobna sytuacja była w samolocie CASA, gdzie piloci nie odpowiadali wieży w trakcie końcowej fazie lotu. Cisza w zapisie rozmów była wytłumaczona „skupieniem się pilotów” CASY w wyglądaniu przez okno, a to po to, aby znaleźć jakieś światła na ziemi.

 

Ten zapis dźwiękowy, jak już nadmieniono, może być chytrze zaadoptowanym substytutem brakującego fragmentu zapisu czarnych skrzynek. Zapis Musia mógłby być ścieżką dźwiękową z zapisanymi „wybuchami” Nowaczyka,  dźwiękiem„uderzenia” kabiny pilotów w ziemię. Taśmy Musia są wręcz bezcenne do zastosowania w fałszerstwach związanych z hipotezami wybuchów, które wiążą przebieg katastrofy w logiczna i udokumentowaną całość. Co ważne byłoby to wyjaśnienie katastrofy jako zamachu, nie tylko przez polska stronę, ale i opozycję, czyli nie byłoby nikogo, kto mógłby coś skrytykować.

 

 

Aby móc wysłać zapis dźwiękowy do Nowaczyka, trzeba było taśmy Musia odpowiednio zsynchronizować. Nie było to możliwe z Musiem, jako świadkiem żyjącym, który mógłby coś zakwestionować. To dlatego został on zamordowany przez powieszenie samobójcze. Tu już jedynie można spekulować, ale śmierć Zalewskiego ma taki sam motyw, bo Zalewski był „nośnikiem” informacji Musia. Obaj zamordowani znali się i utrzymywanie przypuszczenia o takich samych właśnie motywach zabójstwa Zalewskiego, co i Musia, jest obarczone bardzo małym ryzykiem błędu.

 

 

II.

 

W tej części tego zawiadomienia poruszona jest sprawa zasad postępowania śledczego prokuratorskiego, które jest jaskrawo nacechowane zamierzonym przestępstwem kryminalnym, polegającym na celowym i świadomym w skutkach odstąpieniu od elementarnych zasad prowadzenia śledztwa w sprawie i jest niewątpliwym – formalnym - złamaniem prawa karnego.

 

Takie zachowanie instytucji śledczych wskazuje wyraźnie na to, że one dobrze wiedzą o tym gdzie i czego nie należy badać, aby nie odkryć śladów porwania i zamordowania ofiar w Polsce i dlatego zajmują się głównie działaniami pozornymi. Odsłania to fakt współpracy organów śledczych w zakresie ukrycia prawdy o wydarzeniach, a i w ten sposób prowadzi logicznie do sprawców zamachu.

 

Prokurator nie jest specjalistą technicznym,  a nawet nie musi rozumieć prostych zjawisk fizycznych. Ale badanie każdej katastrofy komunikacyjnej wymaga prześledzenia jej przyczyn w sensie ścisle chronologicznym, aby potem z tak ustalonych faktów, zdefiniowanych w funkcji czasu, móc przejść do aspektów technicznych wydarzenia, a co prokurator musi umieć i chcieć uczynić. To także celem dopatrzenia się ukrytych – np. ludzkich, jak sabotaż – przyczyn zdarzenia, a często bardzo mocno rozciągniętych w czasie, do okresu na długo przed samym lotem. I taki fakt – zaniechania przez prokuratorów prześledzenia okoliczności przygotowania i startu samolotu, pod tym kątem – należy koniecznie podkreślić.

 

 

Przypadek tego „zamachu warszawskiego” (bo główne zdarzenia miały miejsce w Warszawie), jest takim właśnie, gdzie sami śledczy, tak polscy jak i rosyjscy, taki wątek podjęli. Stwierdzili oni, że katastrofa smoleńska jest skutkiem błędów ludzkich:

 

- Błędu pilota, który był słaby psychicznie.

 

- Obecności pijanego dowódcy sił powietrznych, który nadużył władzy wobec pilota.

 

- Wpływu despotycznego Prezydenta, który nakłaniał pilotów do lądowania bez względu na warunki techniczne.

 

A wiec – wg. samych śledczych - to nie okoliczności techniczne lub obiektywnie zdarzające się wypadki losowe spowodowały rozbicie się samolotu TU-154 M101, a ingerencja człowieka!

 

Jeżeli tak, to niesłychanie zdumiewać musi pasywność służb śledczych w Polsce i w szczególności prokuratury w Warszawie, w zaniechaniu zbadania tego wątku (powodu katastrofy, jako ingerencji osób trzecich) dogłębnie.

 

Jeżeli pilot leciał (lądował) niezgodnie z parametrami technicznymi samolotu, to jest oczywiste to, że mogły być głębsze tego powody niż powyżej (oficjalnie) nadmienione. Powody, które mogły mieć swoje źródło właśnie w ingerencji osób trzecich, a niekoniecznie musi to ograniczać się do tak prymitywnych przyczyn, jakie podaje się oficjalnie, a które średnio inteligentny śledczy powinien umieć zauważyć, uogólnić, skwalifikować i podjąć śledztwo wg takich strukturyzowanych okoliczności.

 

Aby być jasno zrozumianym przez śledczego, który nawet nie musi mieć inteligencji na średnimi poziomie przeciętnego maturzysty, ale niższym, podaję przykładowo okoliczności - idąc po linii rozumowania prokuratury- które mogły nastąpić, a które mogłyby spowodować katastrofę samolotu w Smoleńsku:

 

- pilot lub cała załoga zostali odurzeni środkami psychotropowymi, które spowodowały taki błędnie technicznie lot i próbę lądowania. Należy podejrzewać, że podanie środków odurzających nastąpiło na lotnisku Okęcie w kantynie lub podobne,

 

- funkcjonariusze BOR j. wyżej,

 

- zwykli członkowie delegacji, łącznie z Prezydentem także mogli być pod wpływem takich środków, a nawet być zmanipulowani do tego, aby nieświadomie wnieść do samolotu gaz bojowy, który w czasie lotu zaatakował wszystkich na pokładzie.

 

- samolot mógł być porwany lub pilot sterroryzowany przez napastnika na pokładzie, co też wykazuje relację do okoliczności na czas przed startem samolotu z Okęcia.

 

Pilot będąc pod wpływem halucynacji, sterroryzowany lub mający świadomość obecności ładunku wybuchowego na pokładzie, leciał tak brawurowo, jak podaje Anodina, a to dlatego, że mógł być pod wpływem środków psychotropowych, jakie mu podano na Okęciu lub w drodze do lotniska, albo też powodowany chęcią ratowania samolotu przez natychmiastowe lądowanie.

 

Te okoliczności można by wypisywać bez końca, a one wszystkie w swej prostej logice odnosiłyby się do sytuacji na lotnisku Okęcie, jako źródle tego tragicznego zdarzenia.

 

Dla uwypuklenia problemu dodajmy prozaiczne: w instytucjach badających przyczyny wypadków lotniczych mamy dość sporo przypadków wskazujących na to, że niedyspozycje pilotów były przyczynami katastrof lotniczych. Najbardziej elementarnymi przyczynami są zatrucia pokarmowe pilotów – brudne ręce u kucharza.

 

Jest oczywiste to, że organa śledcze takiej procedury wyjaśniającej źródeł „niewłaściwego zachowania pilotów” nie podjęły i to – co gorsza - w tym szczególnym przypadku, gdzie należało to zrobić, bo według właśnie tych ciał śledczych pilot był „pod wpływem”.  I to te właśnie ciała śledcze nie wyjaśniły tego;

 dlaczego tak się stało?!

 

 

Uwaga:

 

Kwestia uprowadzenia i zamordowania członków delegacji na terytorium Polski w aspekcie przeszmuglowaniu do Rosji ciał ofiar lub jedynie ich biologicznych fragmentów, nie jest poruszana w niniejszym zawiadomieniu.

 

Ale fakt ujawnienia przesłania (przeszmuglowania) przedmiotów osobistych (Merta) ofiar z Warszawy do Moskwy za pomocą MSZ, który nie wzbudził jakiejkolwiek reakcji w organach sciągania, najlepiej ilustruje zbrodniczą przestępczość wymienionej pasywności czynników śledczych, a potwierdza linię zawiadomienia mówiącą o tym , że członkowie delegacji zostali zamordowani w Polsce, a ich ciała lub dowody z tym związane zostały później przeszmuglowane do Rosji, tu – co się okazuje - za pomocą służb MSZ.

 

 

Résumé.

 

- Położenie wraku samolotu – odejście od kursu wykazuje, że nie pochodzi ono od lotu, jako fazy lądowania.

 

- Położenie i stan skrzydła prawego wykazują, że;

   - mamy do czynienia z inscenizacją,

   - skrzydło zostało przecięte na brzozie skutkiem uderzenia falą uderzeniową w eksplozji naziemnej.

 

- Kadłub (plama zaciekowa sucha na ogonie) został sfragmentowany już na długo przed momentem katastrofy.

 

Powyżej wymienione to trzy najprostsze fakty mówiące o inscenizacji: absurd położenia wraku, fakt wysadzania w powietrze części wraku na ziemi, „przedawniony” zaciek na ogonie, a więc planowanie inscenizacji na długo przed godziną 8.40, są prostym do zapamiętania „kluczem” pomocnym do nałożenia ram kryteriów technicznych podczas analizy wydarzeń. To łatwe do zapamiętania nawet dla osób bez przygotowania fachowego.

 

Oczywiście należy  zapamiętać i  to, że fakt rozważania warunków półbeczki – od brzozy MAK – odbywający się na wysokości 25-30 metrów jest bezzasadny, bo Tupolew nie mógł już wznieść się na tę wysokość i od momentu kolizji (koniec zapisu w rejestrach) mógłby jedynie tracić wysokość lotu czy rozbić się w pozycji normalnej, a nie na plecach.

 

Naturalnie, zdjęcia skrzydła prawego lub plamy zaciekowej mogą być fałszywe lub błędnie zinterpretowane. Nie ma to jednak znaczenia dla całościowej oceny, bo informacji wskazujących na podobne zjawiska jest bardzo duża ilość.

 

Informacje te - poszlaki – w swej ilości i cechach charakterystycznych układają się w jedną logiczną całość - właśnie w dowody:

 

- Na brak danych dotyczących odlotu z Okęcia.

 

- Inscenizację w Smoleńsku.

 

Ta suma dużej liczny drobnych poszlak, ale układających się w jedną ukierunkowaną całość, jest dowodem mocnym i choć zbudowanym jedynie na materiale medialnym– wystarczającym do uwiarygodnienia tezy o inscenizacji. Inscenizacja uwypukla brak dowodów na odlot Delegacji z Polski. Całość zaś jest dowodem na porwanie, bo alternatywy nie ma, gdyż władze nie potrafiły wykazać faktów mówiących o:

dobrowolnym przybyciu członków delegacji na lotnisko, wejściu na pokład i odlot, czy opuszczeniu przez delegacje – bez znamion przestępstwa - terytorium polskiej legislacji.

 

Podpisany składa niniejsze zawiadomienie, jako osoba w pełni niekompetentna w zakresie znajomości prawa karnego w Polsce i KPK, nie będąca stroną pokrzywdzoną i nie mająca tam kompetencji formalnych – co oczywiste, ale to dotyczy części II.

 

W zakresie zawiadomienia opartego na argumentacji techniczno- fizycznej - część I - pismo to jest złożone przez magistra inżyniera w zakresie budowy samolotów. Mieści się w tym kompetencja, której nie może podważyć żaden prokurator w Polsce, bo takiej kompetencji on nie posiada.  Samo ogólne wykształcenie techniczne, a nawet zbliżone w profilu, także nie jest wystarczające do oceny tego, co powyżej zostało napisane. Skutkiem tego, zawiadomienie to nie może być umorzone, jako będące w sprawie, która zostałaby umorzona.  Nie można bowiem umorzyć czegokolwiek, czego się nie rozumie, a co dotyczy okoliczności zbrodni wielokrotnego uprowadzenia i wielokrotnego zabójstwa.

 

 

 

Zawiadomienie w części I. dotyczy, mówiąc krótko, informacji wskazujących na to, że katastrofa nie miała miejsca, bo nie znaleziono warunków technicznych uzasadniających przypuszczenie do tego, że lot taki mógł się odbyć, a za to znaleziono okoliczności o charakterze technicznym świadczące o tym, że materiał dowodowy przedłożony oficjalnie i rozpowszechniony ma wszelkie cechy fałszerstwa. Z tego wynika techniczny wniosek, że lotu nie było, bo nie ma też prawnego dowodu na odlot samolotu z Okęcia razem z pasażerami.

 

Opis warunków technicznych oraz wnioski z tego wynikające, przedstawione przez podpisanego, może podważyć jedynie jakaś komisja składająca się z fachowców od budowy samolotów, którzy – w Polsce - są jedynie zgrupowani na wydziale Mechaniczym Energetyki i Lotnictwa na Politechnice Warszawskiej. Bo tylko ta instytucja może być reprezentowana przez osoby kompetentne w przedmiocie.

 

Wszelkie inne organizacje w Polsce nie dają gwarancji na to, że w ramach ich komisji zasiadają osoby mając taką właśnie kompetencję. Ocena technicznych warunków wymaga bowiem wielopłaszczyznowości w ramach różnych dziedzin wiedzy, które są fachowo reprezentowane tylko na tamtym wydziale: MEiL.

 

Uwagi .

Art. na stronie  http://zamach.eu/

należy czytać w porządku chronologicznym  tak jak one powstały (pierwszy wpis: 16 kwietnia 2010 roku), a to po to, aby lepiej zrozumieć te publikacje jako całość, a ponadto wychwycić pewne zmiany i ich sens. Artkuły tam publikowane  miały często charakter zapobiegawczo – doraźny. Tzn. miały też i za cel uprzedzić pewną falę nowych kłamstw, które były rozsiewane w sferze publicznej, w celu lepszego ukrycia prawdy wśród potoku różnych wymysłów.

Analizy mają charakter jakościowy, a nie ilościowy. Rozważania ilościowe - występujące fragmentarycznie - odnoszą się do proporcji i jako takie mogą być przyjęte (jako analiza ilościowa), w sensie tych samych rzędów wielkości.

 

Na http://gazetawarszawska.com/zamach/

Są wyłożone niektóre materiały z Zamach.eu – po korekcie językowej, ale ze zdjęciami niższej rozdzielczości.

 

 

 

In Christo

(-)Krzysztof Cierpisz

+++

DO:

Dyrektor

Ryszard Tłuczkiewicz

Z-ca Dyrektora

Piotr Wesołowski

SEKRETARIAT

 tel. 48 (22) 318-98-36
 fax. 48 (22) 318-98-31

e–mail: pr.bpk@pg.gov.pl

 

Załącznik :

Załącznik  1: Dane korespondencyjne – 1 strona.